Już latem tego roku zaplanowałem wypad na przełom wrzesień - październik, dokładnie tak, jak rok temu. Przy okazji dowiedziałem się, że kilku kolegów, użytkowników strony sumowapasja. której jestem administratorem, również wybiera się w tym czasie nad Ebro.
Zadzwoniłem do Marcina i poprosiłem, aby o jeden dzień przełożył wyjazd, żebyśmy mogli polecieć razem. W międzyczasie część kolegów z pewnych względów zrezygnowała z wyjazdu, został tylko Marcin z kolegą Szymonem. Nadszedł wreszcie oczekiwany czas wyjazdu, 26 września. Rano pojechałem do Poznania pociągiem, aby bez nerwów zdążyć na autobus wyjeżdżający o 11.45 na lotnisko. Wylot jest o 14.00 więc spokojnie zdążę. Nadchodzi godzina odjazdu, a autobusu nie ma. Mija 15 minut, potem 20 a autobusu nadal nie ma. Jestem lekko zaniepokojony, wraz ze mną jeszcze kilka innych osób, które lecą tym samym samolotem. Wreszcie o 12.15 autobus nadjeżdża. Na nasze pytania kierowca informuje nas, że z powodu remontu drogi na trasie do lotniska, autobus nie kursuje co pól godziny, tylko co godzinę, bo tyle potrzeba na przejazd ośmiu kilometrów. Ładny klops, myślę sobie. Na dodatek dzwoni Marcin i pyta, gdzie się podziewam. Łatwo mu mówić, gdy jestem wkurzony jak licho. Wreszcie o 13.25 autobus podjeżdża pod terminal. Kilkanaście osób ze mną na czele biegnie do odprawy. Uff, zdążyliśmy w ostatniej chwili. Kilkanaście minut w kolejce do odprawy i za kolejne kilkanaście wchodzimy do samolotu.
Za kwadrans piąta po południu lądujemy w Barcelonie, gdzie czeka na nas mój syn Bartek z wnusiem. W Poznaniu było 8*C w Barcelonie 26*C i wilgotne powietrze, różnica więc dość duża. Kilkanaście minut jazdy i meldujemy się u Bartka w domu. Jemy obiadokolację i wychodzimy zwiedzić okolicę (a raczej bary w okolicy ):)
Na drugi dzień przed południem robimy zakupy w markecie, potem pakujemy graty. Było ich tyle, że nieźle musieliśmy kombinować, żeby je zmieścić.Ruszamy w drogę, nad Ebro mamy ok. 250 km.
Po drodze przystanek na papierosa i małe co nie co :@ .Wreszcie dojeżdżamy i kierujemy się od razu nad rzekę, gdzie czekają na nas zarezerwowane stanowiska. Jest też łódź i sprzęt dla Marcina i Szymona. Cały brzeg pod skarpą już zajęty, po naszej prawej stronie są Węgrzy, jutro mają dołączyć Anglicy, po lewej są Czesi.Wkrótce na brzegu melduje się pierwsza ryba złowiona przez SzymonaNoc mija spokojnie, tylko nad ranem znów mamy brania. Łowimy kilka karpi i jednego sumka, nie ma nawet pół metra. W międzyczasie Węgrzy łowią kilka karpi. Przybyło też kilku Anglików, mają stanowiska obok nas.Mam kolejne branie na sumową wędkę, na haku łańcuszek z ośmiu sztuk pelletu. Może tym razem to sum, myślę sobie. Jednak nic z tego, to kolejny karp. Po doholowaniu do brzegu widać, że jest całkiem spory. Niestety, tuż przy brzegu wypina się. Jeden z Anglików, którzy mi kibicowali mówi: Bad luck (pech). No cóż, zmienne jest wędkarskie szczęście. Po chwili oni mieli pecha, gdy duży karp poszedł im w poprzek rzeki i zabrał wszystkie zestawy po drodze. Rozplątać tego się nie dało, musieli ciąć i wiązać na nowo.
Dostajemy informacje, że w górze rzeki biorą sumy w trollingu. Pakujemy się więc do łodzi (Bartek, Kike i ja) i ruszamy. Mamy przed sobą godzinę drogi łodzią. Mijamy miasteczko Chiprana, gdzie dwukrotnie obyły się mistrzostwa świata w połowach sumów. W tym roku ich nie było, organizatorzy je odwołali w proteście przeciwko zabijaniu złowionych sumów.
Po drodze podziwiamy nadbrzeżne widoki. Przed powstaniem zbiornika to był piękny pałac z zabudowaniami gospodarczymi. Zostały z niego ruiny. Na ścianach budynków widać, dokąd czasem sięga stan wody.Dopływamy na miejsce i zaczynamy trollingować. Długo nic się nie dzieje, potem mam uderzenie w woblera. Krótki hol i sumek ok.120cm ląduje w łodzi. Niedługo potem Kike wyjmuje malutkiego sumka ok. 40cm. Popływaliśmy jeszcze jakiś czas, ale wobec braku kolejnych brań przed wieczorem wracamy do obozu. W niedzielę okazuje się, że miejsca zarezerwowane niby dla nas, są w rzeczywistości dla kogoś innego, więc trochę jesteśmy wkurzeni, bo już stanowiska zanęciliśmy pelletem. Marcin z Bartkiem wypływają na poszukiwanie innej miejscówki. Po pewnym czasie wracają z informacją, że znaleźli fajne miejsce. Pakujemy więc graty do łodzi i chcemy odpływać, a tu klops, silnik nie chce zapalić. To nowa Honda 15 KM, Którą przywieźliśmy Piotrowi w marcu. Kike zajrzał do gaźnika i mówi, że to nic poważnego. Gaźnik jest zanieczyszczony wodą i parafiną. Po oczyszczeniu gaźnika ruszamy, ale silnik nie pracuje prawidłowo. Jakoś jednak dopłynęliśmy. Rozkładamy po raz kolejny obóz, rozstawiamy namioty i stawiamy wędki. Przy wywózce zestawów silnik znów strajkuje, tym razem na dobre. Bartek dzwoni do Kike i wyjaśnia sytuację. Czekamy dwie godziny, zanim dowieziono nam drugi silnik. Ten na szczęście pracuje bez zarzutu.
Obok nas, dwadzieścia metrów dalej jest kolejny obóz z dwoma wędkarzami. To Paweł z kolegą, obaj są Polakami z Irlandii. Pawła poznałem w kwietniu ubiegłego roku, gdy również obozował nad Ebro. Oni jednak kończyli już swój dwutygodniowy pobyt nad Ebro. Złowili w sumie kilkanaście sumów. Ta wiadomość nas buduje, bo okazuje się, że jednak sumy na pellet biorą. W poniedziałek w południe złowili swojego ostatniego suma, o ile dobrze pamiętam, miał 221cm i prawie 70 kilo.To Paweł z tym sumem.Po południu Paweł z kolegą żegnają się z nami. Robert, właściciel polskiej bazy Sum Ebro który po nich przypłynął, prosi nas, abyśmy dopilnowali ich dobytku, bo cały obóz razem z wyposażeniem zostaje dla następnej grupy, która dotrze za parę dni.
My w międzyczasie łowimy duże karpie, a Marcin sumka ok. 120cm.To Bartkowe karpie, ok. 17 i 20 kiloOgólnie karpi złowiliśmy sporo, nie wszystkim robiliśmy fotki.
Nadszedł wtorek, dzień dla mnie szczególny, to właśnie pierwszego października są moje urodziny i jednocześnie imieniny. Jak się za chwilę okaże, dzień był szczególny nie tylko z tego powodu.
W południe przypływa Robert z Sum Ebro. Bartek z Szymonem w tym czasie byli na zakupach w Caspe, a Marcin popłynął spróbować swych sił z kwokiem. Ja siedzę w fotelu i opalam się, słoneczko grzało cały czas niemiłosiernie, temperatura często przekraczała 30*C.
Wtem z błogostanu wyrywa mnie wołanie Roberta:
- Janek, mam branie suma, chcesz go wyholować? - Też pytanie, pewnie, że chcę. Wsiadamy więc do łodzi, ja z wędką, Robert do sterowania. Zwijam powoli plecionkę w multiku i już po chwili wiem, że nie będzie łatwo. Sum przez kilkanaście minut nie daje się oderwać od dna, za to to robi kilkunastometrowe odjazdy i holuje łódź w dół rzeki. Co odzyskam trochę plecionki, sum znów ją wybiera. To przeciąganie liny trwa przez jakiś czas, w pewnej chwili czuję, że sum zaczyna tracić siły, ja zresztą też jestem zmęczony. Po kilku minutach na powierzchni wody pokazują się bąble.
Jesteś już mój, myślę sobie. Po chwili z wody wynurza się olbrzymi łeb. Jeszcze jedna próba odpłynięcia, pompuję więc jeszcze kilka razy i Robert wciąga suma do łodzi. Jest olbrzymi, szacuję go na minimum 2 metry. Podczas holu rybka przewiozła nas kilkaset metrów w dół rzeki. Nic dziwnego, ważyła mniej więcej tyle, co ja i była prawie pół metra większa. Robert składa mi gratulacje, ja dziękuję mu za współpracę przy holu. Płyniemy do brzegu, wyjmujemy suma na matę i mierzymy go. Miara pokazuje równo 225 cm. Wielka radość, jest wreszcie upragnione 2+Marcin, widząc nasze zmagania z sumem, przypływa do brzegu. Krótka sesja zdjęciowa i dajemy sumowi odpocząć. Resztę zdjęć robimy później. Jestem szczęśliwy, Ebro obdarzyło mnie wymarzonym prezentem.
Jednak to nie było wszystko, co los mi zgotował w tym dniu.
Odzywa się sygnalizator na jednej z karpiówek Bartka, który jeszcze nie wrócił ze sklepu. Zacinam więc i holuję karpia, podbieram go i mierzę na macie. Kolejna radość, bo to kolejne PB, karp ma 105 cm. Czas naszego pobytu nieubłaganie się zbliża do końca. W środę po południu pakujemy sprzęt i płyniemy do bazy do Piotra. Załatwiamy z nim sprawy związane z pobytem i robimy pamiątkową fotkę.
Od lewej - Piotr, Szymon, Mirek, żona Piotra Ania, Marcin, ja i Bartek.Przy wyjeździe z Playas de Chacon jeszcze jedna fotka. Do widzenia, Ebro. Do następnego razu.
Wracamy do Barcelony późnym wieczorem. Rano we czwartek Marcin z Szymonem odlatują do kraju, ja zostaję jeszcze do niedzieli.
W sobotę wstajemy bladym świtem i jedziemy do Mequinenza trollingować. Po drodze zabieramy Krzyśka (znanego niektórym jako manonegra13) i przed dziewiątą jesteśmy na przystani. Znajduje się ona przy ujściu rzeki Segre do Ebro. Wynajmujemy łódź i kupujemy zezwolenia za pięć euro od osoby na jeden dzień. Pakujemy sprzęt do łodzi i odpływamy. Przez godzinę wędkujemy w ujściu Segre, jednak bez rezultatów.Wpływamy więc do Ebro i kierujemy się w stronę tamy.To był dobry wybór, chwilę potem mam uderzenie w wobler i pierwszy sumek zaliczony. Wziął na wobek Józka Pojedyńca.W ciągu godziny łowię jeszcze dwa podobne, również na Józkowy wobler. Na inne woblery nic nie bierze. Potem już nic się nie dzieje, jeśli nie liczyć kilku zostawionych na podwodnych przeszkodach woblerów, w tym mojego łownego od Józka.Dopiero pod koniec dnia Krzysiek wyjmuje z wody jednego maluszka.Żadnych brań w tym dniu już nie mieliśmy. Zbliża się wieczór, czas kończyć wędkowanie i oddać łódź na przystani.Późnym wieczorem wracamy do domu. Trzeba szybko się spakować i trochę pospać, bo o czwartej rano muszę wstać, aby zdążyć na samolot. Bez przeszkód przechodzę przez odprawę i niedługo potem siedzę już w samolocie. Po chwili miałem pod sobą taki oto widok.
To nie woda, to chmury pod nami. Czas szybko przeleciał, ale ten urodzinowy pobyt nad Ebro długo będę pamiętał.
Dziękuję moim towarzyszom za fajne towarzystwo, a Robertowi z Sum Ebro za pomoc przy złowieniu mojej życiówki.
Do następnego spotkania!
Jan Brzozowski
Komentarze
swietna wyprawa i rexzultaty.tylko pogratulowac koledze
Wejdź na forum o tej nazwie, co tytuł. Tam więcej fotek z tego wyjazdu.
Pozdrawiam.